Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 2.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— U! wa! czy to wy koniecznie chcecie w najlepszej stanąć?
— Czemuż by nie, mój Mortchel?
— Wy nigdy w Knyszynie nie bywali?
— Nie, mój kochany.
— To wy nie wiecie, jak to drogo! Kiedy król JM. mieszka, ciągle do niego panowie wielcy jeżdżą, że często wszystkie domy ich końmi, ludźmi i pocztami zajęte, bo na zamku miejsca nie ma. Za kątek dla koni i dla człowieka każą sobie płacić! Jakbyśmy w najlepszej gospodzie stanęli, choćby nawet miejsce znaleźć, nie na długo by nam worka stało.
— I trudnoż Mortchel, naszej pani stanąć nie wiedzieć gdzie.
— Ja to wiem, odpowiedział żyd kiwając głową, jej potrzeba wygody, nu ale za wygodę każą płacić, i dobrze płacić.
— Cóż robić póki jaki grosz mamy!
— Ja bym i swego nie pożałował, odpowiedział żyd cicho. Wy wiecie że ja naszą panią kocham jak wy, jak wszyscy jej ludzie, ale taki nie życzę do wielkiej gospody w rynku zajeżdżać.
— A dokąd-że?
— Hm! to się wam będzie zdawało nic do rzeczy ale posłuchajcie tylko. Ja tu znam krewnego, który ożenił się z siostrzenicą mojej Sory, zajedźmy do niego. Dla naszej pani każę wyczyścić izbę osobną, a konie i wóz w stodółce postawim, choć to dom niepozorny, ale będzie wygodnie — a kosztować nie będzie. Tu i tak zdadzą się pieniądze, by ich najwięcej było.
I Mortchel zaciąwszy konie w kałuży, usiłował różnemi głosy, zachęcić je, aby wśród grzęzawicy zmę-