Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 2.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Proboszcz powracał już do klasztoru, nie mogąc nigdzie wywiedzieć się o Agacie, postanowił powrócić do domu, aby czuwać nad chłopięciem. Dnia tego późno już mu było powracać, chciał więc przenocować u Bernardynów, a nazajutrz rano odjechać.
Żyd poszedł za nim aż do fórty, i widząc księdza wchodzącego do klasztoru, jakby się namyślił, zawrócił w miasto. Na zakręcie ulicy spotkał go zielono ubrany nieznajomy.
— Ja was szukam, zawołał żyd łapiąc.
— Mnie, a cóż?
— Chłopiec jes
— Gdzie.
— Wiem gdzie, ale nie ma na to rady, bardzo się już sprawa rozmazała. Przyjechał tu ksiądz dowiadywać się o niego. On na wsi n księdza.
— Daleko?
— Koło Proszowic, ale Lagus go znajdzie, bo już poszedł szukać w tę stronę.
Nieznajomy zamyślił się.
— Trzeba kogoś więcej posłać, wyście mi przyrzekli, róbcież.
Kampsor brał się za brodę i głową kiwał.
— Naprzód by wiedzieć miejsce. Aj! aj, co mnie to pracy kosztuje!
— Przynajmniej nie mówcie żeście nie zapłaceni!
Żyd ramionami wstrząsł z pogardą.
— Taka sprawa?
I odszedł. Udał się wprost ztąd do szynkowni Krzaczkowej, którąśmy wyżej opisali. Tu jak zawsze nie brakło pijących i zgromadzenie pod wieczór zwiększone, szumnie się nad kuflami bawiło.