Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 2.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wam dawno, w młodości jeszcze, dała prostą obrączkę którą pókiście nosili, póty zdrowia i szczęścia Wam nie brakło.
— Szczęścia! cicho szepnął August wstrząsając głową.
— Porzućcie Giżankę, dodała Korycka, porzućcie ją, ona Wam zdrowie odjęła swojemi czarami, swojemi leki, wszak macie Zuzannę!
— Zuzanna jest tu? spytał chory podnosząc się.
— Tutaj — i pozostanie jeśli N. Pan rozkażesz.
— Niech zostanie.
— A Giżance rozkażcie się oddalić.
— I ona tu? żywiej rzekł August.
— I ona. — Anna...
— I Anna? powtórzył powstając Zygmunt.
— Stara wlepiła oczy w króla.
— Dziękuję ci, czuję się lepiej, rzekł, zostańcie w zamku.
To mówiąc pospieszył do drzwi, widać było z ruchów, że nieco sił odzyskał, otwarto drzwi, dworscy poszli przodem. Już byli u wejścia sypialni, gdy szelest kobiecych sukni zwrócił uwagę królewską. Na prawo ukazała się ze drzwi Barbara Giżanka, prawie jednocześnie z lewej strony przysunęła się Zuzanna Orłowska, a u drzwi komnaty Anna z Witowa. Spojrzały po sobie i zamilkły mierząc się oczyma zjadłemi. Mniszech pospieszał naprzód żywo.
Ale Augnst opóźniał kroku, wzrok jego rozjaśniony na chwilę, błąkał się po trzech kobietach, stojących i czekających przy której zostanie zwycięztwo.
Giżanka najśmielsza posunęła się i przypadając do niego, ucałowała go w rękę.
— O! ty tu znowu mój sokole (sokołami zwał je zwykle król), ty tutaj?