Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 1.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kobieta obejrzawszy się na wszystkie strony poczęła żaka ściskać i całować z macierzyńską czułością, ze łzami, z jękiem radości. On stał niemy, ale poruszony i niespokojny.
— Jakim sposobem wy tu Agato? jakim sposobem wy w Krakowie?
— O mój miły — nie pytaj mnie o to! zawołała żebraczka ręce załamując. Bóg mnie za tobą przywiódł aż tutaj, dzięki mu niech będą, że mi sił starczyło, na długą ciężką podróż, żem cię widzieć mogła i czuwać nad tobą będę. O! ty nie wiesz com się nalękała o ciebie. — Sierota! sam jeden! podróż tak długa, z nikąd opieki. — Żebrać! tobie trzeba było żebrać!
— Anioł stróż mnie prowadził — widzicie, doszedłem szczęśliwie i wiedzie mi się lepiej niż spodziewać mogłem. Ale wy Agato, w tym wieku, porzuciliście dom, krewnych, spokojny dach. —
— Musiałam moje dziecko — musiałam! Dzięki Bogu, że mnie tą myślą i odwagą natchnął! tylem się nalękała o ciebie.
— Czegoż się o mnie lękać było?...
— Daj Boże abyś nigdy nie wiedział o tem.
Westchnęła kobieta i usiadła znużona na wschodach kamiennych najbliższej kamienicy, podparłszy się na ręku..
Po chwili odjęła ręce od twarzy zalanej łzami i przyciągnąwszy ku sobie chłopca, znowu go ściskać i całować zaczęła, mrucząc:
— Jam cię karmiła własną piersią — jam się do ciebie przywiązała jak matka, a ty się pytasz dla czego biegłam za tobą w ślad aż tutaj? Biedne dziecię, ty jeszcze ani siebie, ani swojej doli nie pojmujesz. I lepiej ci z tem.