Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 1.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dający w stronę gospody. Obok niego dwóch mizernej postawy w lichych sukniach chłopców, bladych i wylęknionych, zdawali się na coś oczekiwać. Ujrzawszy Sorokę wiodącego Maćka, zaszemrał ochoczo tłum i poruszył się stary. — W oknach domostw otaczających ulicę, liczne głowy mężczyzn, kobiet, dzieci, mniej zwyczajnemu poczęły się przyglądać widokowi. Soroka postawił Skowronka obok dwóch chłopiąt, nieopodal ogromnego wąsacza, który na czele tłumu oczekiwał. Szepnęli coś do siebie po cichu, Soroka się umknął i w tejże chwili, tłum nieforemnie ściśnięty począł się rozbijać, rozdzielać, tworzyć w długi szereg par, stanowić porządkiem w milczeniu.
Na przodzie szedł stary wąsaty żak — Magister ceremonji, którego zwano Depositorem, wiódł on za sobą na sznurku za szyję pobranych trzech Beanów, to jest nowozaciężnych żaków, a w ręku niósł białą chorągiew z napisem:

Cohorta Beanorum.

Minę miał poważną aż do śmieszności, chód wymuszony. Za Beanami postępowali w milczeniu chwilowem wszyscy przytomni temu obrzędowi żacy po dwóch formując długi sznur czarny, wlokący się we dwoje i troje ulicą. Z pięcio czy sześcio tysiącznej ludności akademickiej, znajdowała się tu część bardzo wielka. Kierowano się ku gospodzie, nad której drzwiami wywieszono w tej chwili napis na czarnej tablicy:

Balneum Beanorum.[1]

Jak skoro postrzeżono gospodę, której drzwi zam-

  1. Łaźnia Beanów.