Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 1.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zmyślona żebraczka umyślnie strój taki dla niepoznania przybrała. Ta myśl niespokoić go poczęła.
— Ale majątki nie w waszym ręku — rzekł po cichu — co wy możecie.
— Wiecie albo nie, że matka zna dobrze króla pana, bo się na dworze królowej starej chowała. Król jej majętności zagrabione oddać przymusi, ona do króla wprost udała się... On tu wkrótce przybędzie... Mamy dowody na księcia, mamy je w ręku...
Żyd począł się niespokoić.
— Co tu gadać — rzekł — ja tak nic nie mogę prędko robić, przyjdźcie jutro, przynieście pieniędzy, jak najwięcej pieniędzy, inaczej nie uwierzę.
Wskazał na fórtę, kiwnął głową i zabierał się wchodzić do domu, gdy u fórty właśnie stukać znowu poczęto, wybiegła sługa, Hahngold zatrzymał się w ganku.
Agata nie okazując po sobie pomięszania w milczeniu odeszła. — Dopełniła co zamierzyła, resztę polecając Bogu.
Nowy przybyły, był mężczyzna małego wzrostu, blondyn, nie wykwintnie ale z cudzoziemska ubrany. Biała kresa otaczała twarz rumianą, kręcącemi się puklami włosów ocienioną, na nim zielona aksamitna krótka suknia z ozdobami takiegoż atłasu, płaszczyk czarny na ramieniu, kapelusik z piórem czarnem, szpada stercząca u boku na szarfie haftowanej złotem, na nogach trzewiki z zielonemi wypustki i puklami wstążek, takiegoż koloru. Zatrzymał się u fórtki, a ujrzawszy żyda pozdrowił go żartobliwym:
Szulim lachem.
Doszedłszy ganku podał rękę kampsorowi uśmie-