Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 1.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tylko mi nic w tamtej izbie nie ruszajcie! Na Boga, nie dotykajcie nawet, moglibyście zniszczyć pracę lat kilku zdmuchnięciem jednego piórka.
Żyd śmiejąc się skrył.
Pudłowski wysadził głowę za drzwi i począł wołać:
Heu! heu! studiosi! Jest tam kto?
Kilka piszczących głosków ozwały się.
— Zawołać mi Maćka Skowronka.
— Jest tutaj.
— Chodź sam do mnie.
Pudłowski kiwał niecierpliwie palcem, stukał nogą i wpuściwszy chłopię, zasiadł na krześle, wlepił w nie oczy, chrząknął i tak począł:
— Imie twoje... Maciek Skowronek?
— Tak jest.
— Zkąd rodem?
— Z Rusi.
— Dalej...
— Cóż dalej?...
— Rodzice, jakiego stanu, kondicji, żyjący czy zmarli, kto opiekun i blizki?
— Sierota, rodziców nie mam i nie pamiętam...
— Któż oni byli?
— Ubodzy ludzie... szlachta... z Rusi.
— Mianowicie?
Chłopiec się zająknął...
— Nie wiem.
— Gdzieś się wychował?
— Na łasce u ludzi.
— Ale gdzie?
— W Polesiu ruskiem.