Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 1.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nareszcie i praca i szelmostwo coś warto. To się dobrze potargować potrzeba i pieniądze na rękę.
— A kto mnie za ciebie zaręczy? — rzekł żyd.
— A mnie za ciebie kto? — odpowiedział Lagus.
— Co, to ty nie wiesz, kto ja taki i gdzie ja bywam i z kim mam do czynienia. Albo to ty mnie nie znasz?
— A kto ciebie zna i wie, ktoś ty taki?
Żyd splunął niecierpliwie.
Nastąpiła chwila milczenia.
— No, chcesz ty czy nie chcesz? — rzekł żyd.
— Chcę, ja ci mówię że chcę, ale tak jak powiedziałem, zgoda i pieniądze naprzód.
— Zobaczymy — zawołał Hahngold — i odszedł szybko.
Dziad postał chwilę na miejscu, pomyślał, popatrzył za żydem, potem nazad powrócił do szynkowni kiwając głową.
Agata, która z za węgła wysłuchała całej rozmowy kampsora z Lagusem, ani na chwilę nie wątpiła, że mowa była o Maćku sierocie. Zbladła ze strachu, chciała zaraz biedz do niego, ale nie wiedząc gdzie go szukać, musiała z rozpaczą w sercu pozostać. Siadła na ulicy i płakała.
Żyd tymczasem biegł do bursy, której seniorem był pan Pudłowski, tajemniczy ów człowiek, któregośmy na początku tej powieści widzieli. Sunął się po pod domostwy jak cień i o szarym zmroku, dopadł drzwi jego, jak zawsze zamkniętych na zamek. Nim pociągnął za kozią łapkę, kampsor obrócił się chcąc swawolących żaków popytać o seniora i pierwszy co mu wpadł