Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Kochasz innego? szepnęła jej na ucho.
— Ja? zmiłuj się! poczęła czerwieniąc się sierota — ja...
— Ale przedemną, przed całym światem, tajemnica — nieprawdaż?...
Przed światem, to dobrze — a przedemną, nie, bo ja cię kocham — no — i jabym się może na co przydała.
Niezmiernie poruszona Tekla zerwała się z siedzenia.
— Zkądże to wszystko? zaczęła niespokojna... proszęż cię...
— Mój palec... choć go małym paluszkiem nazwać nie mogę, śmiejąc się i pokazując duże ręce swoje — rzekła Marysia — mój palec mi to powiedział.
Tekla stała jeszcze zmieszana i milcząca gdy z nowym uściskiem przypadła do niej Marysia — miała w oczach łzy.
— A! tak! ja wiem... wy się z Emilem kochacie... ja wiem, nie zapieraj się to byłoby napróżno! Tak powinno było być — musiało. Dwie takie śliczne dusze przeczuć się i pokochać musiały.
Tekla zakryła sobie oczy i jak złamana rzuciła się na krzesło... nie mówiąc nic, serce jej biło mocno, tchu brakło...
— Zkądże moja Marysiu... niech Bóg uchowa — ja nic nie wiem... Ja go nie znam — tylko przez ciebie.
— I przez okienko... szepnęła Rzepczakówna.
Na to, oprócz rumieńca nie było odpowiedzi a Marysia jak w gorączce, mówiła żywiej coraz...
— Emil, ty wiesz, codzień do mojego ojca przycho-