Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Był to jej ideał.. Jego chłód, jego powaga, dobrotliwy uśmiech, grzeczność przyzwoita, czyniły na dziecięciu takie wrażenie, jak bóstwo na Bajaderze w słynnej poezyi Goethego.
Opowiadała o panu Emilu, podowiadywawszy się nie wiem jak tyle pięknych rzeczy, że potem... oczy z piętra na piętro strzelały coraz ciekawiej — i stało się — że pan Emil poprosił aby go w jakikolwiek sposób zapoznał z Filipowiczami... a Rabsztyński raczył mu to przyobiecać... nie domyślając się wcale, co mu groziło.
Po owej pamiętnej niedzieli i śniadaniu, które pani z Villamarinich odchorowała — bo, jak to Filipowicz zawczasu przewidywał — zawsze jej wino szampańskie szkodziło — a miała słabość do niewdzięcznika!! po tej tedy niedzieli — oczekiwano jakiegoś skutku w poniedziałek i słówka od mecenasa Borusławskiego Tymczasem Mecenas cały ten dzień przesiedział w kancelaryi, wieczorem poszedł spokojnie na swoją partyę szachów — i wcale o sobie znać nie dał na pensyę.
Nie nalegano, napewno już spodziewając się że wtorek coś przyniesie. Rano tego dnia przygotował nawet administrator śledzia i przekąskę, na wypadek przybycia Mecenasa, ale Mecenas się nie zjawił, i wieczorem na herbatę także.
Filipowicz utrzymywał, że niezmiernie był zajęty, że zresztą widzenie się z osobami, wysoko w hierarchji społecznej położonemi, nie było tak łatwem, wymagało może pewnych ostrożności, i że zapewne zjawi się we środę... Tego dnia, już pani z Villamarinich zaczynała prychać, i mówiła że nieprzyzwoitem