Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szłowiecznych, elegancyi zbutwiałej... Straszna tym wdziękiem, do jakiego zdawała się rościć prawa. Przez lornetkę w perłową macicę oprawną... ona też przyglądała się Maksowi... Wdzięczyła się może nawet trochę, na wpół do Pana Boga, na wpół do niego... ale... Maks nie mógł przypuścić... a! nie...
Były i inne postacie różne, które z kolei przyglądały się elegantowi z pewną uwagą, żadna jednak z nich nie przypadała bohaterowi do jego idei. Godnym jedyna pani w czarnej sukni, bardzo miłej twarzy, która niby jakoś typ panny Tekli przypominała — siedząca w pierwszej ławce, tak była zatopioną, iż nie rzuciła okiem na niego.
Przegląd mężczyzn nie był wcale zadawalniający... Mieszczan, sług, urzędników niemajętnych znajdowało się najwięcej, fizyognomie pospolite, nosy kartoflowe i rubinowe, usta szerokie obwisłe, uszy białe odstające, łysiny patetyczne... nigdzie tego kroju arystokratycznego twarz, jakiego szukał młodzieniec... nigdzie...
A jednak gdzieś w tym tłumie, w tej ciżbie... musiał się znajdować ten ktoś co nań patrzał i admirował go...
Widział naprzeciw Ciocię, zatopioną na pozór w książce, w istocie biegającą jak on zdesperowanemi oczami — i nie mogącą znaleść słowa tej nieszczśliwej zagadki.
Panu Maksowi, pomimo jego zaufania w sobie, stanie to pod pręgierzem w czasie sumy i kazania wydało się nadzwyczaj długiem. Nie wypadało mu zatem wychodzić pierwszemu, chciał aby mu się napatrzano do woli. Schował tylko książeczkę i przy-