Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Patrz Tekluniu — odezwała się, te ręce nasze to jakby dwie historye życia i dwie przyszłości przepowiednie... Jak się to one zeszły, spotkały i uścisnąć mogły... i pokochać! A ja dziś jeszcze tego szczęścia nie pojmuję...
To mówiąc chciała ją w te białe ręce pocałować, ale Tekla wzięła ją za głowę i na czole pocałunek wycisnęła, a obok niego spadły dwie łzy gorące.
Śmiech zmienił się natychmiast w płacz — obie się rozłzawiły... Milczały, gdy u drzwi dał się słyszeć szelest. Marysia zerwała się i usiadła porywając książkę, Tekla otarła oczy prędko i na drzwi spojrzała. Wchodziła właśnie pani z Villamarinich... obie panienki wstały.
Okiem surowem zmierzywszy Rzepczakównę, poważna pani z czułością wielką zbliżyła się do Tekli i odciągnęła ją na bok nieco.
— Moja droga — kochana Tekluniu — szepnęła do niej, przyjdziesz do mnie na herbatę... Może kto będzie (dodała z przyciskiem) rozerwiesz się trochę. Proszę cię. Trochę się ubierz... W czarnej swej sukni jedwabnej nadzwyczaj ci ładnie.
— To mówiąc z lekka usta przyłożyła do jej czoła...
— Główka taka gorąca, czy nie boli.
— O nie.
— Rozmawiałyście pewnie zbyt żywo.
Nie otrzymawszy na to odpowiedzi, pani z Villamarinich przeszła się po pokoiku i, nawet nie patrząc na Marysię, uśmiechnąwszy się tylko do Tekli, wysunęła się z pokoju.
W tej chwili prawie, figlarnie uśmiechnięta dzie-