Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóż, Mecenas? pytał młody panicz.
— Mecenas! Mecenas! Sfinks! z przeproszeniem — oho! ja go znam! my go znamy — spytaj pan prezesowicz mojej żony, co o nim trzyma. To ona go Sfinksem nazwała... Sfinks milczy! Nic dobyć! Ja mu wprost powiedziałem że ją nazywają księżniczką... ale tu rzucił się — jakbym mu na nagniotek nastąpił... Z niego nic nie dobyć...
— Mówiłeś mu pan o mnie? spytał młody.
— A jakże... wysłuchał — ale zaoponował — zdaje się że on to zreferuje gdzie należy... tymczasem patientia! już kiedy moja żona wzięła interes w swoje rączki — możesz pan być spokojnym.
— Ale jabym się czegoś napił? Ckli mnie — wszak to około południa.
Młodzienie ruszył się z ławki, i, chociaż likwor na Miodowej ulicy połknięty, zajedzony pasztecikiem od profesora czuć było, pospieszył napoić go i nakarmić, przy czem i sam łakomie zjadł ciastek kilka...
Wyszli wprędce nazad do ogrodu... Młodzian dobył cygara które zapalono.
— Panie Rabsztyński — odezwał się Filipowicz — jedno, jak się zowie — przypominam panu, z flegmą, zwolna, z zaufaniem!.. a dojdziemy do celu...
Mam to najmocniejsze przekonanie iż to jest księżniczka w istocie... Bywają okoliczności że nawet prawowite dzieci muszą się do pewnego czasu chować i ukrywać pod zmyślonemi imionami, jak się zowie. Czyta się o tem nieraz... Ja ją mam za księżniczkę, żona moja, guwernantki — pan... zdradza ją krew, panie dobrodzieju, zdradza jak się zowie, dystynkcya wrodzona, zdradza wreszcie, ten zbytek z jakim ona