Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kogo szanuję, niż zostać starem panniskiem... Czemuż nie? Ale gdzież to mówić o tem!
Żywaczyńska nie miała nic pilniejszego, jak tego dnia w przedpokoju na ucho powtórzyć to, nieco upiększywszy Mecenasowi, który — aż odskoczył.
— A nie kuś że mnie, niegodziwa starucho — zawołał — a odczep że się ty ode mnie z Marysiami swojemi. Chcesz mnie wystawić na pośmiewisko czy co?
Dziewczyna młoda, jak ogień, a ja stare próchno. Czyś oszalała!
I czapkę nałożywszy wybiegł z pokoju.
Nazajutrz jednak zjawił się zamyślony bardzo. W czasie całych odwiedzin mówił mało, ale ciągle się z boku Marysi przypatrywał. Skinął potem na Żywaczyńską przy wychodnem i spytał ją po cichu, wywiodłszy do przedpokoju.
— Powtórz no mi asińdzka — co to tam ten trzpiot mówił żartem, bo to nie do wiary i sensu nie ma. Mnie to gniewa.
Stara mu powtórzyła dobitniej jeszcze.
— Tfu! nie wódź nas na pokuszenie — zawołał i prędko się wyniósł za drzwi.
Drugiego dnia chociaż przyrzekał być, nie przyszedł. Na trzeci dzień po bardzo poważnej rozmowie, znalazł się sam na sam u okna z Marysią.
— Na co to panna Maryanna niedorzeczności takie prawi — które po tem ta stara — ten oto pytel, wiatrak co wiecznie miele — lekkomyślnie powtarza.
— A cóżem ja takiego powiedziała? — spytała Maryś.