Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Płaczę — a! płaczę — zawołała sierota, może sama nie wiem czego może pragnąć za nadto? Ale nigdy, nigdy jak dziś nie uczułam się sierotą, opuszczoną bez rodziny. Gdyby Bóg nie dał mi jej całkiem, nie wiem — możebym to łatwiej przecierpiała — ale czuć się tak odrzuconą, zapartą — dzieckiem bez imienia, do którego przyznać się nie chcą — nie śmieją — wstydzą — nad którem tylko czuwa miłosierdzie zdaleka... a miłość się zbliżyć nie śmie — a! Marysia — to okropne! to upokarzające...
Lękam się aby myśl ta kiedyś nie obudziła Emila — aby nie poczuł żem ja go nie była godną.
Tekla się rozpłakała, a przyjaciołka oburzyła.
— A! nie plećże niedorzeczności — zawołała — miałabym Emila za... nie powiem kogo — gdyby ciebie nie kochał, dla tego że mu się z herbów wywieść nie możesz!!
Rozmowa o tem i o wielu innych rzeczach przeciągnęła się do późna. Żywaczyńska także nie spała długo. Do słabostek staruszki należało swatanie: od pierwszej chwili, gdy zobaczyła Mecenasa żywo zajętego Marysią, przyszło jej na myśl ożenić go. Z tem marzeniem poszła do poduszki.
Nazajutrz, pamiętając na łzy Teklusi i zastanowiwszy się nad położeniem sieroty, którą znowu znalazła smutną, poczciwa staruszka na lekarstwa wynalazła mnóstwo roboty.
Okazało się do wyprawy przyszłej mnóstwo pokupowanych rzeczy, której jeszcze kobiecej ręki i pracy potrzebowały. Dwie panny zarzuciła gałgankami,