Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ale Maks dostrzegł że nawet się nie zarumieniła, co w takich wypadkach jest prawie nieuniknionem.
— Mojem nieodmiennem postanowieniem, dodał — jest — jest — jeżeli pani dozwoli — starać się o jej rękę...
Chwilę pana Tekla namyślała się milcząca.
— Jestem panu bardzo wdzięczną — rzekła — ale pan wiesz że rodziców moich nie znam, o pochodzeniu mem, nie mam wiadomości. Byłoby ze strony pana zbyt wielką ofiarą...
— Pani, przerwał Maks — żadna ofiara dla niej, nie wyda mi się zbyt wielką.
— Jeszcze raz mu dziękuję — odezwała się Tekla. Ja nie chcę iść za mąż.
— Więc pani mnie... odrzuca! zapytał Maks zarumieniony.
— Będę szczerą i otwartą — chłodno odezwała się sierota. Ja jestem stworzoną i do innego świata i do życia innego niż te do którego pan przywykłeś.
— Ja się zastosuję.
To mówiąc kapelusz podniósł Rabsztyński, oczy do góry zwrócił.
— Pani — zawołał — nic nie żądam tylko słowa jej, czy miałem szczęście w jej oczach... reszta... niech pani wierzy. Jeżeli jej serce pozyskać potrafię.
— Nie — panie — stanowczo i prędko — wstając odezwała się Tekla — nie, panie — zwodzić pana nie chcę, ani mu czynić nadziei. Świetniejszy los pana czeka... tego mu życzę.
Żywo zakręciła się i wybiegła! Maksowi w gardle zaschło — stał sam jeden porzucony w salonie z rozpaczą w duszy i gniewem...