Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Profesor Dygalski zapalił cygaro, wziął kapelusz, skłonił się towarzystwu i majestatycznie wyciągnął z restauracyi. Radzca, który się spieszył zawsze, w krótce też obiadu dokończył... dwóch panów milczących walczyło z twardym owym kogutem, Emil dopiero powoli odkrywał sztukamięsę. Służąca co mu chciała usłużyć dobrze... już była przyniosła trzecie danie.
— Czy panu się jeść nie chce? spytała.
Emil nie wiedząc zapewne czem się tłomaczyć, mruknął że go zęby bolą. Wnet, jak Stańczykowskich czasów posypały się rady.
Basia radziła gorczycę na twarz, Rzepczak pijawki, jeden z gości laudanum, inny jakiś specyfik apteczny, który tylko u jednego na Pradze farmaceuty znaleźć było można... Emil myślał już pewnie o czem innem. Drzwi w głębi otworzyły się po raz drugi i zamknęły.
Radzca wyszedł. W pół godziny potem gość jeden zniknął, Emil udawał że je pieczyste. U drugiego stołu drzemał z cygarem w ustach nieznośny Malusiński, podstarzały emeryt, który nie wiedząc co robić ze zbywającym czasem, za długo zwykle przesiadywał w restauracyi, mało co mówił i ziewał. Emil na niego spoglądał, jakby go nagląc do wyjścia, ale to nic nie pomagało. Spazmatycznem swem ziewaniem nabawiał wszystkich rozdrażnienia — i nieustępował.
Emil wreszcie porzucił pieczyste, poprosił o kawę, która u Rzepczaka wcale była nieosobliwą — zapalił cygaro, dobył książkę i z ukosa patrząc na drzwi czytał.