Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Słowo daję — masz słuszność, to są opiaty... tak! tak! rodzi się z nich namiętność jak u Chińczyków do opium. To prawda.
Drzwi się pocichutku otworzyły, i zdala panna Rzepczakówna rzuciła okiem na Drażaka... ale zaledwie go zobaczywszy, wnet je zamknęła za sobą. Pan Emil jednak spostrzegł ją, ruszył się czegoś niespokojny, i jakby zmiarkowawszy usiadł, oka nie spuszczając z tych drzwi, w których mu się ukazała.
W tej chwili przyniesiono ów barszczyk i służąca zaleciła, aby jadł póki gorący.
Od drugiego stołu zalatywały nowiny, o pogrzebie generała R., który się właśnie odbył dnia tego, o wspaniałym karawanie, muzyce i liczbie osób, które mu towarzyszyły.
— Widzieliśmy te wspaniałości przez okno, odezwał się Radzca. Gdyby generał co był człowiekiem gospodarnym i oszczędnym, wstał a zobaczył co mu to za pogrzeb sprawiono — umarłby iterum iterumque z rozpaczy. Do czego się to zdało?
— Świadczy o poszanowaniu dla zmarłego — przerwał profesor Dygalski od drugiego stołu z powagą.
Radzca szydersko nań spojrzał.
Pan Emil ciągle oczy miał ku owym drzwiom skierowane, a jadł — nadzwyczaj powoli, mimo zalecenia sługi, a barszczyk mu zastygał. Można go było nawet posądzić o to iż zwlekał umyślnie by się dać innym wyprzedzić. Sługa przyniosłszy mu przedwcześnie sztukamięsę, przez życzliwość dla młodzieńca, nakryła mu ją talerzem.