Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wypisy i notatki, gdy Maciej wszedł powoli i oznajmił pana Filipowicza.
Mecenas spojrzał na zegarek i kazał prosić.
Przybyły, który śmiejąc się uradowany z siebie szybko i popędliwie wbiegł do pokoju, był niemłodym już człowiekiem, niewielkiego wzrostu, z twarzą czerwoną, z oczyma niegdyś niebieskiemi, mocno zbladłemi, z bakenbardami rzadkiemi i rozproszonemi nieporządnie na policzkach. Brak zębów górnych na przodzie, czyniły jego fizyognomiję mniej jeszcze znośną niż była, gdyby się z całym sprzętem zachowała. Czoło nizkie, cera niezdrowo rumiana, duże wystające pargaminowe uszy... wreszcie ruchy niezręczne, zbyt porywcze, czyniły go niemal śmiesznym.
Zdawał się ciągle czegoś spieszyć i niepokoić.
Gdy śmiejąc się wbiegł do stojącego jak słup Mecenasa i pochwycił go za ręce, coś bełkocząc niezrozumiale, gospodarz wskazał mu krzesło.
Filipowicz mając je tuż za sobą, nie dojrzał i pobiegł po drugie, potem zobaczywszy że je niósł niepotrzebnie, śmiać się zaczął głośno, nie wiedział na które się zdecydować i padł nareszcie na jedno z nich, nadzwyczaj uniżenie i pokornie pochylając się ku prawnikowi...
Jedna rękawiczka leżała na ziemi, kapelusz przycisnął do piersi, a usta otwarte niepotrzebnie obnażały dziąsła pozbawione zębów, i śmiały się niewiedzieć z czego.
Przeciw tym ruchom gorączkowym, Mecenas stawił zrezygnowany chłód.
— Czem panu profesorowi służyć mogę? zapytał.