Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zadora.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jadąc klucz oddaj mojemu chłopcu — mruknął w progu i zniknął.
Jacek stał długo skamieniały, powoli oswoił się był z myślą swojego szczęścia, wierzył już w to, że mu się życie otwiera szerokiemi wroty, że będzie mógł spokojnie pracować, używać, dorabiać się, a może rodziców z ich położenia podźwignąć. Nagle runęło mu to wszystko pod nogi jak domek z kart za jednym wiatru podmuchem; widział się odartym ze wszystkiego, skazanym na wygnanie...
Cios taki gwałtowny zawsze prawie człowieka przybija i czyni w początku niemal odrętwiałym, dopiero później boleść się czuć daje. Jacek stał osłupiały. Ruszył się potem powolnie, obojętnie odziewać i patrząc nań nie byłby się nikt domyślił co cierpiał. Można go było wziąć za obojętnego.
Nie miał nawet przytomności by pomyśleć co weźmie na drogę, co zostawi. Machinalnie naciągnął na siebie pierwszą odzież jaką znalazł pod ręką, pozamykał wszystko, narzucił na siebie opończę i zszedł na dół.
Noc była zimowa, z przymrozkiem, dosyć jasna i cicha. Zbudził chłopca Koniuszego aby mu oddać klucz, poszedł do stajni, konia sobie osiodłał sam i wyjechał. Dokąd? Jeszcze sam o tem nie pomyślał. Szło o to, aby nazajutrz już tu nie był, ani w okolicy.
Koń nawykły codziennie prawie do Wólki chodzić, sam się w tę stronę pokierował. Jacek uważając to jakby za skazówkę, puścił go nie sprzeciwiając się ku Wólce. W miasteczku wszystko spało, w polu cicho było i pusto; do dnia daleko. Gdzie noc miał spędzić, nie wiedział. Tym czasem bułany wolnym kłusem szedł znajomą drożyną.
Jadąc tak przyszła mu na myśl panna Barbara. Mógł że tak odjechać, w świat się puścić słowa jej nie powiedziawszy nie pożegnawszy się z nią nawet?
A widząc się miał-że przed nią kłamać, czy powiedzieć jej całą prawdę? czy zmilczeć!
Jak się to bardzo często zdarza, daleko wytra-