Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zadora.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Uwaga ta miała znaczenie, które baczności Stefana nie uszło.
— E! ten Jacek, to oryginał, odezwał się — on tu rzadko kiedy się zjawia, a mało go i gdzieindziej widać. W kancelaryi siedzi, pisze za dwu albo za trzech, — gdy ma chwilę spoczynku, to książkę gdzie jaką wykradnie i w kącie się z nią zabawia! Z niego pociechy nikomu!
Na tę naganę nie odpowiedziała panna Klaryssa.
— Osobliwszy młody człek, na księdza czy co! — szepnęła.
— No — a ja go lubię — dołożył Koniuszy — stateczny, uczciwy, tylko ma wadę — nieśmiały jest. Młodemu z tem na świecie ciężko... Ludzie zadepczą.
Klaryssa słuchała.
— Niechaj by pan Koniuszy go zaanimował — rzekła — a to tak zgnije w kącie. Żeby też nie przyjść ot i tu z innymi się pośmiać... Myślałam zawsze, że to z dumy robi.
— Gdzie zaś! — rozśmiał się Drobisz — tchórz jest. Ja to najlepiej wiem.
— A zkąd? — zapytała ciekawie Klaryssa.
P. Stefan wąsa pogładził.
— Trafia mu się partya co się zowie, gdzie go panna ciągnie sama, ledwie że nie mówi — weź mnie asindziej — a ten niuńka, ani kroku.
— Gdzie? kto? jaka panna! — bardzo żywo podnosząc się z poręczy, na której była sparta — odezwała się p. Klaryssa.
— Łowczanka z Wólki! — szepnął Drobisz.
— Ma dobry nos! — rozśmiała się, uspokojona siadając znowu wygodniej starsza panna — tam go Wysocki nie dopuści.
— Jaki? który? — zapytał z kolei Koniuszy, mocno zdziwiony.
— Żebyś też asan nie wiedział! — odparła panna. — Jakem poczciwa! chyba zapomniałeś. Kocha się w niej, pewno od lat sześciu Ksawery Wysocki, zaklął