Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 02.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Włoch się śmiać począł.
— To go ty znasz dobrze — począł szydersko. — I cóż pomógł Maurycy Königsmarce? Właśnie teraz już on ma i Ciezzyńskiej dosyć. Czegoż ona może więcej żądać? Ma księztwo Cieszyńskie, któremu równego żadna nie dostała, a oprócz niego Hoyerswerdę i tyle dóbr na Łużycach!! Jest z czego w Dreznie na królewskiej żyć stopie.
— Bo też ona do niej nawykła — odezwał się Witke.
— Wątpię, aby król jej to kiedy odebrał — dodał Constantini — a więcej żądać chyba nie może.
— Jakto, odebrał! — krzyknął kupiec — alboż to możliwa rzecz...
A Constantini się wziął w boki i postąpiwszy do Witkego w głowę go pocałował.
— Kto daje ten ma, spodziewam się, prawo, odebrać... Ja za nic nie ręczę! A ty, przyjacielu pięknej Urszuli, patrzaj lepiej i myśl czy mu innego dziewczęcia pięknego gdzie nie znajdziesz... Gdybyś nastręczył, podzieliłbym się z tobą nagrodą...
Witke aż się cofnął.
— Jam do tego się nie zdał — rzekł. — Nawet gdyby mi sam pan rozkazywał, do sprzedawania ludzi nie mam ani talentu, ani ochoty.
— Cóż ty myślisz! — przerwał marszcząc się Constantini — służba nasza nie zna granic... Gdy potrzeba zabić, musimy zbirów nasadzić, gdy się zechce świeżego kęska, nasz obowiązek go dostarczyć. Inaczej co z ciebie za sługa??
Witke nie odpowiedział nic, cofnął się nieco ku drzwiom. Constantini całkiem był tylko tą myślą zaprzątnięty, że Augustowi gwałtownego trzeba było roztargnienia, a tego nikt mu dać nie mógł prócz kobiety.
— Widzisz — rzekł do Witkego — kiedy po kościach kogo łamie, doktór przystawia plaster z much hiszpańskich aż narwą. Dziewczyna mu będzie tym