Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 02.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wyrażonem było, iż Car nie życzy sobie być widzianym od wieln i zaledwie najprzedniejszych dopuści przed swe oblicze, ledwie się mógł hetman obronić napierającym gwałtem, bo każdy Cara na ziemi Rzeczpospolitej, osobliwość wielką, a w dodatku Cara, o którym dziwne rozpowiadano rzeczy, widzieć pragnął. Jedni więc za zgodą i przyzwoleniem hetmanów, inni samowolnie do ich orszaku się przyłączyli. Wszyscy stali o to wielce, aby się nie dać sasom zakasować, więc tych parę tysięcy koni za Eljerów pomiędzy Eljerami liczyć było można; chłop w chłopa, konie cudne, zbroje i rzędy na tysiące dukatów dające się szacować. Orszak miał Jabłonowski, jakiego mu król mógł zazdrościć.
O ćwierć mili od Rawy, hetmanowie z kolebek się na koń przesiedli i tak w paradzie wielkiej, pod chorągwią hetmana i buńczukami, z buławami w ręku, ciągnęli aż na rynek.
Król, któremu dano znać, czekał na nich w namiocie i tu przyjął Jabłonowskiego z Potockim. Za niemi co było osób przedniejszych wcisnęło się tuż ciekawych Cara oglądać.
August powitał doskonałym humorem gości tych, ale spojrzawszy, że ich pełen namiot był, a wiedząc jak Car się broni, aby nie pokazywać lada komu, rzekł do Jabłonowskiego po cichu:
— Mój gość jest mąż oryginalny, a ja jako gościowi muszę dogodzić fantazyi. Pójdę więc go zapytać ilu i kogo przyjąć raczy.
To mówiąc odszedł król i po krótkiej chwili wrócił uśmiechnięty.
— Przewidywałem to — rzekł — Car nie chce do oblicza swego dopuścić, tylko hetmanów i senatorów. Jam temu nie winien, chodźcie.
Mówiąc to król zawrócił do drzwi wiodących z namiotu do domostwa i przez nie na podwórzec, a z niego tyłami wprowadził osiem tylko osób za so-