Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 02.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cznością okazać mu wielką serdeczność. Przez cały niemal ranek Witke chodził po zamku, rozpatrywał dom Neitstütza, gdzie Piotra także ugaszczać miano, dowiadywał się o ceremonjał obmyślany i dopiero na obiad mógł powrócić do siebie.
Z natrętnego wglądania we wszystkie kąty, do którego się czuł obowiązanym, tę tylko korzyść miał Witke, że się wszystkim naraził. Musiał nieustannie wierzytelny list swój dobywać, skłaniano głowę przed nim, ale kwaśno spoglądano na tego nadzorcę.
Resztę dnia mógł już spędzać z matką i przybyłym na powitanie go starym ojca przyjacielem, który go o tysiące szczegółów, pobytu królewskiego w Polsce rozpytywał. Witke z mowy jego i w ogóle co tu widział i słyszał mógł się łatwo przekonać, że sasi z zazdrością i niechęcią spoglądali na Polskę, która im odbierała Kurfirsta, a kraj wycieńczała, bo z niego ciągle pieniędzy wyciągano, a nastarczyć ich nie było można.
Na dyskretnych ubolewaniach nad położeniem upłynął dzień cały. Nazajutrz zapowiadano przyjazd Cara, który naprzód już zalecał jak najściślejsze incognito. Rozkazy Augusta sprzeciwiały się temu.
Przebrany znowu po niemiecku od rana już Witke musiał się wmięszać pomiędzy oczekujących na przybycie Piotra, urzędników dworu i służbę.
Naostatek długo oczekiwane powozy, które generał Rose i Rechenberg przeprowadzali, poczęły wjeżdżać w podwórze zamkowe od stajni, wprost do pokojów przygotowanych i rzęsisto oświeconych.
Trzy powozy pierwsze zajmowali: generał Le Fort, urzędnik ministerjum wojny Gołowkin i kanclerz towarzyszący Piotrowi. Z czwartego dopiero wysunął się Car, w krótkim hiszpańską modą kabacie, z rękawami na wyloty wiszącemi, obcisłych spodeńkach i prostych trzewikach holenderskich, z głową bardzo