Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 02.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A to mi piękny król — trzęsącym się głosem burczał Radziejowski — mleko pod nosem.
Przybywająca ks. Cieszyńska, która ten argument z ust ks. Aleksandra słyszała, wtrąciła:
— Szwedzki król powiada, że on jest młodszy od Leszczyńskiego, a przecież mu to panować nie przeszkadza.
— Rozbójnik — zamruczał Prymas.
Czuć było w Łowiczu, że tu we własne siły, przeceniając je głośno, nie wierzono.
Chodziły pogłoski, że kardynała papież miał wezwać do Rzymu i przynaglał go, aby naród z Augustem pogodził.
Lecz o Auguście Prymas też słuchać nie chciał, nienawidził go. Jednał się z nim wprawdzie, brał pieniądze, kupować mu się dawali Towiańscy, ale August miał swych doradców i słuchać nie chciał Radziejowskiego. Pioruny tu rzucano na Przebędowskich.
Księżna Cieszyńska zjawiła się i przesunęła prawie niepostrzeżona teraz. Wiedziano, że łaski straciła, że z Augustem się nie widywała, że mocy żadnej nie miała.
— A co waćpani myślisz z sobą? — zapytał ją Radziejowski.
— Kochany wuju — odparła żywo Urszula — naprzód się za mąż wydać muszę i to nie inaczej jak świetnie.
Prymas zamruczał coś tylko.
Odwrócił się ku niej, popatrzył długo i milcząc czekał dalszych zwierzeń.
Księżna więcej instynktem niż rozumem po kilku dniach już doszła do przekonania, że w Łowiczu nie było czego szukać, bo tu ani pomódz komu, ani zaszkodzić nie mogła mała gromadka, która się w wielki obóz zamienić napróżno usiłowała.