Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 02.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiedział, że tem nieprzyznawaniem się do pokonania, pozostawi świat przynajmniej w wątpliwości o następstwach...
Tymczasem wszystkie nadzieje ograniczały się na posiłkach Cara Piotra, które Patkul uroczyście przyrzekał, szły one, ciągnęły, tylko co ich widać nie było, ale nie przybywały.
August sam na sam z Patkulem kruszył czasem ze złości żelazne szczypce, któremi ogień poprawiał, ale na ulicę wyjechawszy z fajką w ustach, z pogardą spoglądał na świat i zdawał się mówić, nic mi to nie szkodzi.
Odarto go z milionów, rozpędzono najlepsze wojsko, pozbawiono kosztownych kartaczów, ale on... miliony, nowe wojsko i artyleryę był pewien stworzyć znowu...
Tylko zapowiedź Szweda wnijścia i zajęcia Saksonii, wywołało bladość na lice króla, ale i ta znikła, gdy się publicznie musiał pokazywać.
Z nieszczęśliwego niemca napastliwa księżna nic prawie dobyć nie mogła.
— Cóż się dzieje w Łowiczu? — pytała.
— Zobaczy księżna sama — mówił Witke — ja nic nie wiem. Towiański już tak chodzi, jakby wziął buławę wielką koronną... a stary Hetman, jakby był ukoronowany...
Księżna potrząsała główką, niechcąc wierzyć.
— O naszym Kurfirście, ażeby się mógł utrzymać, nikt już słuchać nie chce — ciągnął dalej ostygły Witke. — Kto to tam ten chaos zrozumie. Szwed podobno chciał któregoś Sobieskiego na tron popierać, ale ich dwu siedzi w Pleisenburgu, a trzeci...
Księżna bystro mu zajrzała w oczy.
— Cóż trzeci? — podchwyciła.
— Trzeciemu korona nie smakuje...
Księżna się chciała dopytać coś o hrabinie Cosel, Witke odpowiadał niechętnie.
— Ta dotąd królem rzuca i prowadzi go jak