Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 02.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przez grzeczność, choć on sam na równi z ministrami się stawił) panie Radco, mówił mu stary Renard, nasze dziewczę posagu mieć nie będzie krom swej piękności i statku. Musimy nad nią czuwać, to nasze jedyne oko w głowie.
— Nie lękacie się przyjmować tyle młodzieży? — wtrącił Mazotin.
— Hm! to nasza najepsza klientela, rzekł francuz, bez niej by handel zamknąć przyszło. Henrjetce też należy oddać sprawiedliwość, że jest rozumną i stateczną, nie że jako młoda gosposia musi się gościom uśmiechać, śmiać się lubi, gzi się, oczyma strzela, ale nadto się do siebie zbliżyć nie dopuszcza. Zalotną być musi... ale... Wyrazistym ruchem dokończył Renard...
Wszystkie te zarazem zebrane postrzeżenia i wiadomości nie zastraszyły bynajmniej Constantiniego, powtarzał sobie ciągle:
— To królewski kąsek.
Nie znaczyło dla niego nic zgubić młode dziewczę, gdy mógł królowi choć chwilową rozrywkę, zapomnienie trosk i utrapień dostarczyć, a wiedział bardzo dobrze, iż taka nowość nadzwyczaj była Augustowi ponętną. Ani nowo zdobytej pani Hoym, ani żadnej z dawnych przyjaciółek, Aurory, Spieglowej, ks. Cieszyńskiej nie było w Warszawie, król wpadał chwilami w gniewne szały, czasu których był niebezpiecznym. Constantini chciał koniecznie na to znaleźć lekarstwo, a nie było skuteczniejszego nad znajomość z Henrjetką.
Króla tu mało znano i widywano, zmieniona peruka, strój, ubranie skromniejsze mogły nie dać go poznać... Renardom szło tylko o to, aby innych gości oddalić... Wszystko należało obmyśleć, przygotować, a ostateczne rozwiązanie pozostawić, samemu Augustowi... Witke jako dobry przyjaciel domu, byłby się tu bardzo mógł przydać, ale Mazotin czuł