Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 01.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pobyt dłuższy w Krakowie, już mu całkiem usta rozwiązał, rozumiał i mówił jaką taką polszczyzną, opowiadając się szlązakiem...
Z wielką rewerencyą powitał stolnika, bo nauczył się go szanować, widząc jaki ma mir u ludzi.
— A cóż? — zapytał przystępując do niego. — Spodziewam się, że Kurfirst wstydu sobie ani koronie tej nie uczynił?
— Gdyby ludzi więcej było, choćby kamieni drogich mniej, wolałbym może — rzekł z przekąsem Górski i poszedł do mieszkania swego.
Witke poruszył ramionami.
Pierwszy raz przez czas dłuższy przebywając między obcemi, kupiec czuł coraz dobitniej jak odmiennej natury istnieć mogą ludzkie społeczeństwa, jak różnemi one pojęciami rządzą się i żywią. Człowiek uczciwy w sprawach powszednich, aż do drobnostek pilnujący rzetelności słowa, tu w Polsce nieustannie się ocierał o niepojęte dowody lekkomyślności w tych samych ludziach, którzy do rzeczy dla Witkego obojętnych nadzwyczaj wielką przywiązywali wagę.
Trudno mu było ich zrozumieć.
Spotykał tolerancyą największą połączoną z najgorętszą pobożnością, rzucanie bezrozumne groszem obok oszczędności spartańskiej, a naostatek w małych i nieznaczących ludziach, którzy sił żadnych i wpływu nie mieli, takie przejęcie gorące sprawami ogólnemi rzeczypospolitej, jakiego gdzieindziej w największych nie spotykał sferach. Sprzeczności te, które chwilami w osłupienie wprawiały kupca, znajdował na każdym kroku. Natrafiał na ludzi przekupić się dających, nie czyniących z tego tajemnicy, ale ciż sami ludzie po za pewną granicą, którą sobie zakreślili, stawali się niezłomni i niczem się ugłaskać nie dawali.
Witke musiał się tu uczyć nowego człowieka, jakiego w Niemczech nieznał, wiedział już z krótkiego doświadczenia, że ówczesna Polska rozpadła się na dwa wielkie obozy. Gdzie tylko cywilizacya za-