Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 01.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

larji tajnej i na najwyższe posunie się szczeble, o czem on sam nie wątpił.
Jednego wieczoru Witke z latarką sam zszedł do swoich piwnic. Miał on tam w odgrodzonym kątku, stare najdroższe wina, od których kluczów nikomu, oprócz matki nie powierzał. Wydobył ztąd pół tuzina fiasconów pyłem i pajęczyną ozdobnych, ułożył je ostrożnie w koszyku i okryte suknem, kazał ku zamkowi nieść za sobą.
Mazotin zajmował tu, niedaleko od sypialni Kurfista mieszkanko, w którem rzadko kiedy zastać go było można. Powiedziano, uśmiechając się, że najczęściej nie nocował tu nawet, a gdzie się obracał, było tajemnicą.
Tym razem, cudom prawie, król się znajdował na polowaniu, a Constantini pozostał w Dreznie — i Witke, który od posługacza sam koszyk wziął do ręki, zapukawszy, został wpuszczonym.
Mazotin właśnie zajęty był przeglądem jakichś pudełek, pełnych rozmaitych klejnotów, ale poznawszy w progu kupca, który mu był zawsze sympatycznym, dostrzegłszy może koszyk w jego ręku, uśmiechnął się i po włosku go palcami od ust pozdrowił.
Szczęściem dla Zacharjasza byli sami.
Witke skłonił się bardzo nizko i twarz sobie ułożył wesołą.
— Ze względu — odezwał się, odrazu przystępując do rzeczy — że pan podkomorzy (dał mu ten tytuł niby omyłką, ale nie bez myśli) musi być teraz bardzo pracą znużonym, przynoszę tu coś, aby siły jego pokrzepić.
To mówiąc, na uboczu zakryty koszyk ustawił, ukazawszy tylko szyjkę butelki.
— Che! che! che! — rozśmiał mu się włoch — pamiętałeś o mnie Witke. Serdeczne dzięki, ale wino pod ten czas raczej mi siły odejmie, niż ich doda.
— O! o! — odparł kupiec — takie wino, jak te, które przynoszę, wie dokąd iść i nigdy do głowy nie uderza, ale do żołądka aby mu sił dodało.
Mazotin zmęczony, wyjątkowo był jakoś skłonnym