Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 01.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiele u tych ze swych adherentów, którzy na nim pokładali nadzieje. Mógłże reformować Rzeczpospolitą, kto siebie powściągnąć nie umiał? Quid leges sine moribus! — szeptał Jabłonowski — a wtórowali mu tacy, jak Stanisław Leszczyński, jak mnodzy inni, czyści i prawi ludzie... Nie mogli oni tego brać lekko, co dotykało rodzinę kobietę, najświętsze i najdroższe węzły... Piękna Urszula spostrzegła wkrótce, że prócz Towiańskich i niewielu innych familij, wszyscy z nią zerwali. Nowych przyjaciół musiała sobie szukać na dworze saskim, pomiędzy niemcami i tą kosmopolityczną arystokracją, którą August się otaczał, wygodniejszą ją znajdując, nad swoję, szlachtę saską.
Wchodziło to w tradycje i obyczaj dworu, aby się otaczać cudzoziemcami. W tym samym czasie prawie w Saksonji ograniczono prawa szlachty, nie dopuszczając do zgromadzeń doradczych (Landesversammlungen), tylko tych, którzy po mieczu i kądzieli ze czterech pokoleń szlacheckich wywieść się mogli i urzędników wyższych stopni.
Rodzaj ten wiernopoddańczych sejmów, chociaż najmniejszej nie miał siły, jeszcze się groźnym wydawał. Włosi, szwajcarowie w znacznej liczbie do wojska i posług króla byli zaciągani.
Każdego kto znał dwa kraje — pod jednem teraz berłem połączone — uderzyła niezmierna różnica ich ustaw. August w początkach lekceważył ją, jak wszystko, sądząc, że łatwo swobody wiekowe potrafi zatrzeć, ale wrzawa jaką wywołały wojska saskie, zajęcie w Warszawie przez nie cekhauzu, przeciwko któremu Kątski zaprotestował, a August mu ustąpić musiał, przekonały go, iż obalenie wiekowych instytucyj, zrosłych z życiem narodu, wcale lekceważonem być nie mogło.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Chociaż w tym roku miał król tyle spraw ważnych, iż zdawało się, że dla nich wyrzec się będzie