Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 01.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

krzyki dochodzić mogły i szlachty mało i wielkopolskiej nie obchodziły już tak mocno.
Cały liczny i wystawny swój dwór, wszystkie okazałości jego, stroje i błyskotki, August przewoził do stolicy, w której mazurom chciał się pokazać równie świetnie, jak w Krakowie małopolanom.
Zawczasu się upewniono, że dowodzący na zamku w Warszawie, zda go bez oporu saskiej gwardyi, która królowi towarzyszyła...
Cały ten dosyć powolny pochód od jednej do drugiej stolicy, był jakby tryumfem dla Sasa, który teraz mógł sobie pochlebiać, iż tak dobrze począwszy dalej już żadnych groźnych do przełamania nie znajdzie trudności.
Po drodze nie było prawie popasu, ani noclegu, na którym by gromady szlachty z urzędnikami na czele nie witały Augusta okrzykami i nie składały mu hołdów. Nie badając przeszłości, nie poszukując za nią pomsty, król wszystkich bez różnicy ich dawnych stosunków w obozach przeciwnych, przyjmował z uprzejmością nadzwyczajną, z twarzą jasną i otwartym stołem, a pełnemi szklanicami.
Na każdym noclegu wyprawiono ucztę dla gości, a August ze swymi przybocznymi zasiadał do niej biesiadując niemal do chwili, w której do dalszej podróży sposobić się było potrzeba. Na wygodniejszych stacyach, po miasteczkach, zatrzymywano się całemi dniami.
Szlachta zachwycała się nowym panem, który ją tak uprzejmie poił, przyjmował i ciągle wesół uśmiechami uszczęśliwiał. Rozmówić się z nim wprawdzie mało kto mógł, oprócz tych co po francuzku umieli, ale oblicze jego mówiło, że się czuł szczęśliwym i wszystkich około siebie chciał widzieć szczęśliwymi.
Najwspanialszą z tych biesiad po drodze była wyprawiona w Radomiu, w klasztorze księży Bernardynów, w wigilję Trzech Króli, gdzie August zastał nietylko gromady szlachty, ale wiele osób znaczniej-