Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 01.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A nuż się na tem poznają? — odparł. — Wstyd by było panu naszemu, że w jego imieniu śmiano fałszywemi się popisywać...
— Czy to tam ta baba, która pono nigdy nie widywała takich precyozów — odparł Constantini — ma się na nich znać? albo będzie jubilera pod ręką miała?
Gorzejby było, gdyby pochwyciła drogocenne klejnoty, a my się nawet o nie nieśmieli dopominać!!
Constantini więc przy tem stał, aby Witke fałszywe kamienie zabrał z sobą dla zaoskomienia niemi Towiańskiej. Potrzeba słuchać było. Naśladowanie to zresztą tak doskonale było wykonane, że tylko oko znawcy mogło dojść fałszu...
Kupiec odebrał zlecenie ukazać tylko klejnoty, ale ich nie dawać z rąk, a co najdłużej na dwadzieścia cztery godzin je powierzyć Towiańskiej.
Do zawarcia z prymasem przymierza i targowania się z nim o okup sumienia, miał być ktoś znaczniejszy wyznaczonym... Witke tylko pole przygotowywał, co w istocie najważniejszem było. Król stu tysięcy talarów dać nie chciał, ale na trzy czwarte tej sumy się zgadzał, a klejnoty dla kasztelanowej przeznaczone, miały mieć wartość przez nią oznaczoną.
Wszystko to, wielce pożądane Augustowi, zrobił w jego przekonaniu, nieporównany, nieprześcigniony Mazotin... Król go za uszy targał, śmiejąc się i pieszczotliwie, zwał wielkim ladrone... Pysznił się kamerdyner, radował August, rósł w łaskach włoch, o Witkem ani mowy nie było...
Zaledwie instrukcyą otrzymawszy, kupiec napowrót się puścił do Warszawy, chociaż z tej swej wycieczki nie koniecznie rad, bo się spodziewał króla widzieć, a wcale nie przewidział, że mu fałszowane dadzą precyoza... O tem myśląc twarz mu się krwią zalewała. Uczciwa jego, kupiecka natura wzdrygała się na myśl posługiwania fałszem, chociaż był ou tu tylko użytym dla zabezpieczenia od oszukaństwa. Ale nie chciało mu się wierzyć, aby pani kasztelanowa,