Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 01.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

spotkał się z francuzem Renardem, właścicielem winiarni pod zamkiem, w której Przebora znalazł. Utkwiła ma dobrze w pamięci jego fizjognomja francuzka, a że nauczył się z każdej zręczności korzystać, przybliżył się do niego.
Renard długim w Polsce pobytem, nauczył się nie źle mówić po polsku.
— Kupcem jestem jak waćpan — rzekł — i miło mi z nim zrobić znajomość. W Warszawie byłem w pańskiej winiarni... Co słychać w stolicy.
Renard był wielomówny, chętnie zabierał znajomość.
— A pan zkąd jesteś? i jakim się handlem zajmujesz? — zapytał.
— Sklep mam w Saksonii w Dreznie, ale na pół polak, myślę, z okazji wyboru Kurfirsta korzystać i przenieść się do Warszawy. Handluję... a trudno powiedzieć czem, między innemi i winem... tylko go u siebie nie daję.
— W Warszawie też myślisz wino sprzedawać? — rozśmiał się Renard. — To się na nic nie zda. Wielcy panowie sprowadzają z Węgier beczkami, szlachta też po kilku razem do Węgier posyła, pośrednika nie potrzebują.
— Ja też na jednem winie tylko nie stoję — odparł Witke — gotowem kupczyć czemkolwiek bądź... Muszę się rozpatrzeć. Nasz Kurfirst dużo pije i poi, wasi panowie też pono za kołnierz nie wlewają.
Renard śmiał się.
— Więcej się w Polsce przepija niż przejada — rzekł z przekąsem.
Począł Sas rozpytywać jak szedł handel. Francuz ruszył ramionami.
— Choć mógłbym dla zrażenia was od konkurencji narzekać — nie uczynię tego, począł. Handel szedłby dobrze, gdybym miał kapitał potrzebny. Muszę się rachować i łatać, a szlachta też nie rada płaci i czę-