Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 01.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

we wnętrze Rzeczpospolitej, jako okryty skórą baranka nieprzyjaciel. Wszystko go tu raziło, z gruntu pragnął toż to wszystko wywrócić i obalić.
Tymczasem zadanie to właśnie wymagało uśmiechania się i radowania z tego co dla niego było wstrętnem i śmiesznem. Tę walkę wewnętrzną Jabłonowski pochwycił i odgadnął intuicją jakąś w królu Auguście. Nie była ona tu w panującym nowością, bo z podobnemi uczuciami wchodzili na tron Henryk Walezy, który uciekł od niego, Batory i Zygmunt III, w początkach chcący się pozbyć korony ustępstwem rakuskiemu Ernestowi. Ani Władysław, ani Jan Kazimierz polakami się nazwać nie mogli.
Ale w tych wszystkich była dobra wola porozumienia się z krajem i przejednania, gdy w Auguście koronacyą poprzedziły plany nieprzyjazne, wywrotu i zamachu na ustawy Rzeczypospolitej.
Zaledwie zstąpiwszy z majestatu w rynku krakowskim, król suknie polskie natychmiast zrzucił i poczuł się zaraz swobodniejszym.
Z panami polskimi, nie wyjmując zaprzedanego mu Przebędowskiego, nigdy się nie zdradził z tem co myślał... Z sasami nie mówił też otwarcie, z żadnym oprócz Fleminga.
Tego dnia po przybyciu wojewody wołyńskiego na zamek, który stanowczo się od kielichów wymówił, zapijano, śmiano się i żartowano, tak że dopiero bardzo późno w noc, wszyscy się porozchodzili. Przez cały czas pobytu wojewody wołyńskiego na zamku, król go nie spuszczał z oka, chociaż nie dawał tego poznać po sobie. Jabłonowski też źle w sobie ukrywał jakieś podrażnienie.
Z Flemingiem potem wszedłszy do sypialni, August mu szepnął...
— Jabłonowski ojciec i syn są mi podejrzanymi.
Ponieważ oni byli jednymi z pierwszych, którzy nawrócić dali i wpływ ich wielce dopomógł elekcyi,