Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Z życia awanturnika.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Paweł ruszył ramionami, ręce roztworzył i rzekł prawie gniewnie.
— Już przecie ja ich nie zabrałem!
— A nikomu to na myśl nie przyjdzie — uśmiechnął się Strużka... a no — gdzieś to się znajdzie, może we sto lat, gdy się już nikomu na nic nie przyda....
Major fajkę zapalił.
— Mój kanoniku — odezwał się wstrzymując go za rękę — pomóżcie mi, ażebym się pozbył tych ruchomości — chciałbym do domu powrócić.... Co my z tém zrobimy! Sprzedaćby to hurtem... czy co? a nie, to choć zlicytować.... Na pamiątkę sobie precioza zatrzymam.... Z książek tylko jeden brewiarz, na którym się modlił nieboszczyk... resztę sprzedajcie, proszę.... Nie będę się drożył... byle cokolwiek grosza wpłynęło, aby się choć koszta pogrzebu opłaciły.
— O tém już jutro pomyślimy... rzekł ks. Strużka — nie wielkie to rzeczy i nie trudne.
— A pan Paweł jeśli się mojego wiejskiego krupnika nie boi...proszę, ze mną do Karczemki... będziemy razem lepsze czasy rozpamiętywali....
Paweł do nóg mu się skłonił....
— Nie gardzę ja łaską pana majora, a no człek do tego kościoła i do tych kamieni przyrósł... trudno się na starość oderwać. Niechbym tu już i kości położył... westchnął stary i łzę otarł.
W parę tygodni po opisanych wypadkach znowu był wieczór u prezesa, a że tu nigdy na gościach nie zbywało, i tego dnia salon się o godzinie ósméj napełnił. Wedle niezmiennéj formuły, gospodyni zawsze siedziała na tém samém miejscu, choć suknię miała inną a niemniéj smakowną; gospodarz stał w pośrodku pokoju, aby być gotowym na powitanie gości. Byli to po większéj części starzy znajomi i przyjaciele; w gronie pań czarno ubrana siedziała pani doktorowa zamyślona, obojętna i nie zdająca się wielkiéj zwracać uwagi na to, co się w koło niéj działo. Niekiedy tylko spoglądała ukradkiem to na gospodarza, to na gospody-