Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Z życia awanturnika.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

brzyste rzeki wody, gdy staruszek, przygiąwszy się ciekawie, coś dopatrzył, co go nagle powstrzymało. Stanął za krzakiem leszczyny, zakryty nim, jak wkuty, kijek mu się wyśliznął z ręki, usta otworzyły, oczy wlepił i oddech powstrzymał.... W istocie, to, na co tak pilnie patrzał, godném było jego uwagi. — bo i najobojętniejszegoby zelektryzowało.
Na skraju lasu wśród drzew stał jeden z najstarszych dębów, jakie tu widzieć było można — pień jego olbrzymi, guzowaty, pokręcony, kilką grubemi gałęźmi wyrastał ku górze... Każda z nich mogłaby była piękne, stare drzewo sama stanowić....
Po za nim stał człowiek... Światło odbite od wody dozwalało go widzieć dobrze mimo mroku, jaki w lesie panował... Był młody, nie więcéj pewnie nad lat trzydzieści przeżył na świecie... Lecz twarz miał żółtą, wychudłą, zapadłą i prawie trupią... Głowę okrywał włos przerzedzony, wypełzły... Odzież stanowiły resztki niegdyś wykwintnego ubrania, wyszarzanego do szczętu... W chwili, gdy staruszek go zobaczył i zatrzymał się, młody człowiek był mocno zajęty...
Z kieszeni z gorączkowym pospiechem dobył właśnie grubego kawał powroza, spojrzał nań, jakby oczyma chciał zmierzyć, potem szybko zaczął zadzierzgiwać pętlę, któréj mocy oburącz wypróbował... Natychmiast jeden jéj koniec zarzucił na grubą, snąć już wprzódy wybraną gałęź starego dębu... Obalony kloc, resztka pnia dobytego z ziemi, leżał właśnie pod nią... Nieznajomy obejrzał się ku rzece do koła... i z szyi zerwał prędko coś, co dawniéj chustką być musiało a teraz było poszarpanym czarnym gałganem. — Rzucił ją na ziemię... niespokojnemi rękami zaczął potem szukać po kieszeniach surduta i dobywać papiery, pozlepiane długiem w nich leżeniem... Opatrzył wszyskie schówki w odzieży, rozpiął surdut... pod którym była zbrukana stara koszula, aby i tam zajrzeć jeszcze... zebrał wszystko na kupkę, przyrzucił nieco suchych liści... i z kieszonki dostawszy kilka zapałek, żywo ognia pod papiery podłożył. — Patrzał się jakimś osłupiałym wzrokiem, gdy płonęły, poprawił