Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Z życia awanturnika.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sali przechodzić było potrzeba. Prezes szedł obok księżnéj dosyć obojętnym wzrokiem rzucając po łóżkach... Jednakże zdala już i księżna i jego musiała zastanowić piękna twarz nieznajomego człowieka.... Ktoby był pilnie śledził twarz prezesa, dostrzegłby na niéj naprzód wyraz zdziwienia, potem pomięszania, niepewności, przestrachu i niepokoju....
Gdy przyszli do łoża, prezes stanął i począł się wpatrywać bacznie w chorego....
— Cóż to za — pacjent? kto to taki? zapytał doktora.
— Nie wiem kto — zdaje się być ubogi jakiś stary rzemieślnik... odparł doktor.
— Jakto? państwo przyjęliście do szpitala, nie wiedząc nazwiska? spytał prezes....
— Przywieziono nam go ze wsi — rzekł spokojnie ordynarjusz — był w stanie takim, że się z nim rozmówić nie podobna....
— Ależ przecie? miał papiery?
— W tłumoku nie było żadnych....
— Szczególna rzecz — zawołał prezes, trochę kwaśno — zdaje mi się, że przepisy szpitala wymagają koniecznie legitymacji....
— Ale są wypadki panie prezesie, gdy bacząc na cel zbyt ostrym być nie można, rzekł śmiało lekarz... człowiek umiera... trudno od niego wówczas żądać, legitymacji....
— Pojmuje pan, rzekł prezes nieco obrażony, iż ja tego nie wymagam — ale formy niedarmo są postanowione....
— I zachowują się, gdy można — rzekł doktor spokojnie, ale przy chorym nie ma śladów, kto jest; odwiózł go miłosierny człowiek nie znając... a dotąd przytomności nie odzyskał....
— Zkądże go przywieziono?
— Z gospody w Chrzanem....
Prezes głową pokiwał, ale stojąc przy łóżku, u którego się téż całe towarzystwo zatrzymało, nie spuszczał oka z chorego.... Stary spał, oddychając ciężko.... Czoło jego zmarszczone, wpadłe oczy i usta