Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tymczasem Wilczka srodze pokaranego trzeba było do jego gospody nieść, bo coraz to omdlewał, krew się zatamować nie dawała i rękę musiał balwierz uciąć, bo się na nic nie zdała. Mniejsza zresztą było zostać mańkutem, byle życie ratować; i za te ręczyć nikt nie mógł. Ci co wiele i różnych ran widywali w rozmaitych przypadkach, takiego cięcia nie pamiętali. Srogie było, goliatowe, i żeby się w kark dostało, głowa-by od niego zleciała z karku, jak makówka.
Gdy nazajutrz z obwiązaną, obciętą ręką trochę oprzytomniał Wilczek, a spytał balwierza jak długo się lizać będzie musiał, ten mu nic powiedzieć nie chciał. Drugim pocichu oznajmił, że ta rana jeśli się do niéj nic nie przerzuci, goić się musi miesięcy kilka, a broń Boże krew się okaże popsutą nie wiadomo co z niéj jeszcze być może — srogie kalectwo lub śmierć.
Chorąży z powodu utraty krwi czuł się tak osłabłym, iż z łóżka ani mógł wstać ani się podnieść. Ludzie go musieli obracać... Przyplątała się zaraz gorączka, a że długiém hulaniem poburzone były humory, rzucał się w niéj jak wściekły, wywołując Otwinowskiego ciągle.
Kalmanse mu różne doktór dawał, okładania, mikstury, lekarstwa najdroższe, a gdy ustąpiła owa febris, przyszła po niéj słabość — ani ręką ani nogą.