Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— I takem nieszczęśliwy, że mię żadna pocieszyć nie chce! rozśmiał się Wilczek.
Gdy to mówił podstolina pogroziła mu na nosie, głową potrzęsła, i pocichu, obejrzawszy się dokoła, rzuciła mu jedno tylko imię — półgłosem:
— A Rózieczka?
Wilczek się aż wstrząsł i wzdrygnął.
— Czy i o tém od mojéj jejmości pani słyszała? wybuchnął gniewnie.
— Nie, dzięki Bogu, ona o tém nie wie przynajmniéj do czasu, ale całe sąsiedztwo bębni.
— Hę? bębni! bębni! krzyknął Chorąży — niechże rozbębniają jako chcą, to mi wszystko jedno. Jak mi jejmość moja słowo rzecze, na złość jéj na folwarku ją posadzę!
Zerwała się Baranowska z gniewem téż wielkim, ale mitygując się dla oczów ludzkich, szepnęła cicho odchodząc:
— Zły z waćpana mąż i niedobry człek. Gniewaj się sobie, a ja tego utrzymać nie mogę!
I zostawując Wilczka z jego miną szyderską wpół, napół sierdzistą, poszła do innych gości. Chorąży pociągnął wnet do kielichów znowu.
Że się częstokroć w życiu ludzkiém składają przygody jak w bajce, temu nikt zaprzeczyć nie może: i zowią to trafem, co raczéj przejrzeniem Pańskiém zwaćby się powinno. Bywa iż ktoś na nieszczęście narzeka, gdy właśnie ręka