Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wilczek się bynajmniéj nie zbił z tropu i wnet krzyczeć począł o wino, aby zdrowie matki dobrodziejki pić.
Że obcy ludzie byli, choć z gniewu pobladła, zmitygowała się Wojska, nie rzekła nic, tylko:
— Idź-no asindziéj wprzód choć przywitaj się z żoną, któréj oto trzeci tydzień temu nie widziałeś na oczy.
Posłuszny pan Michał poszedł, a tam mu jéjmość szepnęła, aby z matką ostrożnym był, bo do niego żal miała.
— To co? przez to się ja nie obwieszę! zawołał desperacko, a jak mi baba nauki prawić zechce, język téż w gębie mam niczego.
Że pod hełmem był, trudno było go powstrzymywać.
Wieczór jednak i wieczerza zeszły spokojnie, gdyż Wojska na trzeźwego czekać postanowiła do rana. Jakoż do dnia nazajutrz zawołać go kazała do swojéj izby. Stawił się Wilczek z fantazyą dobrą; gdy spojrzawszy na twarz świekry, spostrzegł, że tu nie przelewki były.
— Słuchaj-no acan, rzekła — ja tu nie w gościnę przyjechałam, ale jako sędzia, który sprawy ma pytać; nie do kogo, tylko do was. Córkęm wam dała nie na to, aby się marnowała opuszczona i pogardzona... Przysięgałeś, żeś ją miłował nad