Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Żyli państwo Wilczkowie w najlepszéj zgodzie lat trzy jeszcze. Chorąży zdrów był i zawsze się myśliwstwem zabawiać lubił, bo kto w niém raz zasmakował, nie łatwo rzuca. Ostatniéj zimy, długo stojąc w mroźny dzień na stanowisku, gdy wilcy z kniei powychodzili, rozgniewało go to tak, że się zburzył mocno, żółć się w nim poruszyła, i zaraz po łowach w łóżko się musiał położyć. Posłano po doktora, zalewano go miksturami, pilnowała żona, robił fizyk co umiał, ale gorączka wzięła górę i Chorąży opatrzony Sakramentami, panu Bogu ducha oddał.
Owdowiała pani Jagnieszka jak przykładnie dzieci wychowywała, majątkiem zarządzała, jak piękne wiodła życie w tym stanie, ci co ją znali wychwalić nie mogą. Lecz Bóg ją widać przeznaczył na to, aby wszelkiemi boleściami była wypróbowaną. Dorośli już synowie, gdy się z nich pociechy spodziewać mogła, jeden ospy dostawszy zmarł, drugi kąpiąc się w Słuczy utonął.
Pozostała sama jedna na świecie z cieniami umarłych, znosząc bez szemrania cios, który ją dotknął. Wzięła na wychowanie jednę z córeczek Borkowéj, i tę wyposażywszy, przy niéj potem świątobliwego życia spędziła ostatki. Ci co pamiętają Chorążynę w starości, mówią, iż do najpóźniejszych dni mało co zmieniona, czynna zawsze, wyprostowana, z twarzą bladą, któréj wiek