Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wilczek stał niemy, zafrasowany, oglądając się tylko, czy uchowaj Boże kto téj schadzki nie widzi, aby o niéj ludzie nie gadali.
Rózieczka weszła na ganek i usiadła, on stał i na parę kroków się od niéj oddalił. Namyślał się jeszcze, gdy jéjmość poczęła po dawnemu.
— Cóżeś to jegomość mowę stracił czy co, żeby nawet nie dać mi dobrego słowa, po tylu biedach, którem dla niego wycierpiała?
— Moja mościa dobrodziéjko — odezwał się Chorąży — mnie bo się widzi, że my już na tym świecie z sobą nic nie mamy do mówienia. Co było, skończyło się dawno, żonę moję kocham, i w żadne się nie myślę wdawać amory inne, bobym i moję duszę zgubił i waćpanią do zguby prowadził.
Kobiéta usłyszawszy to w płacz, lament wielki, aż się Wilczek uląkł strasznie — nuż ludzie zobaczą i posłyszą.
— Taka to wdzięczność za to, żem się poświęcała, że mnie ludzie ogadali, poczęła wykrzykiwać Rózieczka.
Ale na rany Pańskie! czego asińdźka chcesz? Mów! uczynię co można, byleś się odczepiła odemnie.
Znowu tedy płacz się począł i szlochanie i jęki, a Wilczkowi ze strachu włosy dębem stawały, tak mu wstyd było.