Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Surowa i zimna pozornie, a przed dziećmi nigdy zbytniego nieokazująca uczucia, Wojska swoim zwyczajem córce nakazała milczenie, nie przyrzekając nic, ani się wyrzekając niczego. Gdy się do roboty zabierała, w słowach była oszczędną.
Chorążyna, znając ją, zrozumiała z tego milczenia, że przy pierwszém swém postanowieniu obstawać nie będzie.
Nazajutrz rano, nic nie mówiąc córce, Wojska poszła sama na miasto, wysłuchała mszy na intencyą córki i wprost się do sędziów udała.
Już oddawna czekano na nią z obiadem we dworku, gdy nadeszła z powrotem nachmurzona, zmęczona, zadumana ale pewna siebie. Chorążyna pytać jéj nie śmiała o nic, czekała czy sama co nie powie. Wojska zapytała tylko o dzieci, poskarżyła się na zmęczenie podróżą, o wycieczce rannéj nie mówiła ani słowa.
Po obiedzie nadbiegł, jakby strwożony, Pętlakowski z kupą papierów pod pachą i zamknął się z Wojską w osobnym pokoju. Zdala usłyszała tylko Wilczkowa podnoszący się głos matki, jąkliwe i płaczliwe tłumaczenie się adwokata, przerywaną żywą rozmowę, po któréj jurysta wyszedł zamyślony z głową spuszczoną.
Widać go było w podwórku odchodzącego pod wrażeniem odbytéj konferencji, podnoszącego ramiona do góry, machającego rękami, jakby sam