Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wojska popatrzyła nań milcząc.
— Choć z was, panie chorąży, dobrze o synu wróżę, przecież poznać go trzeba nim się co sklei; nie mówię ani tak, ani nie — nic nie mam przeciw. Chłopiec może sobie nie podobać Jagusi? Są gusta różne.
— A toćby oczu i rozumu nie miał! — krzyknął chorąży.
Z téj pierwszéj próby tyle tylko Wilczek zrozumiał, że wszystko być mogło, ale kota w worku kupować nie chciano.
Drugi raz się więc wybierając w Łomżyńskie syna wziął z sobą. Umalował to przed nim tak, że do pisania było dużo, a oczy mu nie służyły. Znać bynajmniéj nie dał po sobie iż coś zamyślał, wiedząc że młodemu często co zakazane smakuje, a co nakazane wstrętliwe.
Jechał tedy Michał z nim posłuszny, o niczém cale nie wiedząc.
Tydzień siedzieli nad papierami, do Żerdzieliszek nie zaglądając, dopiero go potém ojciec zawiózł, jakby dla respektu, który należał pani Wojskiéj.
Panna nierychło wyszła, a co się spodziewać było można, że matka wiedząc już co się święci, trochę ją ogarnie staranniej, okazało się iż po domowemu ją wyprowadziła, w codziennéj sukience, cale nie strojoną — ale Agnieszce pięknie i tak