podobniejsza do ochmistrzyni, niż do dziedziczki na wsiach kilku. Kobiéta była zdrowa, silna, duża, rumiana, twarzy wesołéj, nie piękna, choć widać po niéj było że swego czasu rzeźwo i świeżo wyglądać musiała. Wygadać się téż umiała, a zaimponować jéj mało kto potrafił. Lubiła się trzymać w boki i choć chodziła ubrana z prosta, postawę miała pańską.
Uderzyło to chorążego, że w domu jéj skinienia wszystko słuchało i szło bez chwytania się, spokojnie a z ładem wielkim. Więc gdy córkę Agnieszkę zobaczył, kropla w kroplę podobną do matki, tylko młodą, ładną i rumianą jak jabłko, zaraz potajemny w sercu powziął zamiar, aby ją dla syna swatać, powiedziawszy sobie: ta go utrzymać potrafi.
Ani pytał ni myślał czy się ona synowi a syn jéj podoba, bo to naówczas niepraktykowana była rzecz, żeby te amory, które się w pańskich dworach gnieździły, do małżeństw miały być potrzebne. Pewna to rzecz, że nie każde serce do drugiego przystanie, ale sercu się dać rozbrykać, a fantazyi słuchać, końca potém i miary niéma.
W małżeństwie zaś nie jakichś tam delicyj, które się łatwie przejadają, a uczciwéj spółki dla wychowania dzieci i dźwigania ciężaru żywota szukano.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.