Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bował trzymać stronę Wilczka, pięściami mu groziła, wołając, że wszyscy oni są tacy — tyrani i despoci. W końcu téż i Kwasota, dla świętego spokoju w domu, począł się nakłaniać do uznania winy Chorążego, naganiał obejście się jego z żoną, ale przypisywał je chorobie i wypływającemu z niéj rozdraźnieniu.
Żona Kwasoty powziąwszy sympatyą dla nieszczęśliwéj Chorążyny, będąc niewiastą dzielną, zaraz poszła do niéj z ofiarą usług i pomocy. Jagnieszka podziękowała jéj grzecznie, ale żadna skarga na męża z ust się jéj nie wyrwała, a gdy coś napomknęła Kwasotowa o złym humorze chorego, odezwała się spokojnie, zmuszając do uśmiechu.
— Co za dziw moja kochana pani, że człowiek trochę zawsze prędki, z téj biedy czasem od zmysłów aż odchodzi. Trudno mu to mieć za złe. Pani to wiesz, że swojemu dużo trzeba przebaczyć. Przejdzie i to...
Następnych dni widząc Wilczek, że złość się na nic nie zdała, a łajanie skutku nie ma, zamknął usta i milczał jak mruk. Nie odzywał się do żony, nie gadał prawie do cyrulika, odwracał twarz do ściany, leżał całemi godzinami jak uśpiony. W końcu Sołotwina mu przyszedł na pamięć i spytał o niego. Powiedziano mu, że pierwszego zaraz dnia umknął. Zapragnął mieć go dla rozrywki. Ponieważ nic w tém zdrożnego nie było,