Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

obok na kufrze, a ichmość się rozprawiali w tę grę, przy któréj różne się wiodły rozmowy.
Posłuszny felczer przywlókł się ustawując warcabnicę. Wilczek umyślnie głos podniosłszy, począł z nim gawędę.
— Kiedy Róża wyjechała? zapytał głośno.
Cyrulik wskazał na drzwi otwarte.
— Co, milczysz? Boisz się? Nic ci się nie stanie. Sekretu przecie niema, że jéjmość tamta mnie pilnowała w chorobie, i daleko lepiéj niż ta, którą tu licho przyniosło.
Cyrulik truchlał, Wilczek się śmiał.
— Tamto bo była kobiéta jak ja lubię, mówił głośno Chorąży, z którą i pożartować było można i pośmiać się i wesołe słowo od niéj posłyszeć. Hę? prawda? Cóż ty, ośle jakiś, milczysz. Juściż nie inaczéj trzymasz, tylko tak jak i ja. Kwasota téż, ba i wszyscy jéj żałować muszą. A no — nie martwcie się, wróci, chybabym nie żył!
Cyrulik błagające miny robił napróżno.
— A to miła rzecz dla mnie — mówił Wilczek coraz się podżegając, patrzeć na panią Chorążynę, co chodzi skrzywiona jak środa na piątek! Oj! miła! bogdajbyś był w mojéj skórze, zobaczyłbyś jak to słodko nienawistną twarz mieć nieustannie przed oczyma.
Na warcabnicy co się podówczas działo, cyrulik już nie wiedział; grał tak że mu Wilczek