Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Warszawa w 1794 r.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   69   —

— Panie Kiliński, zawołała doń — przemówcie i postarajcie się o uspokojenie... Na Boga! na co się to przydało... Na zdrajców sąd będzie... wszak jest wyznaczony... a bodaj go i nie było, nie mielibyśmy w oczach ludzi téj plamy, że nasza ziemia zdrajców rodzi! Mamyż się chwalić i głosić, że tylu ich między nami? mamyż się mścić?
Kiliński spojrzał na nią i pokiwał głową.
— A do kądzieli! mościa panno! zawołał, a do krosien, a do pończoszki! Będziesz tedy nas uczyła rozumu! Śliczne rzeczy! Co asińdźka rozumiesz z wyższéj polityki... Tu mospanie sęk, tu sęk... tu na naszych głowach i ramionach, mości panie, przyszłość... tu trzeba wiedzieć, czy powściągnąć czy popuścić... hę!
— Nie uczcie ludu poczciwego krwi żądać! zawołała Juta... napisano jest — nie zabijaj...
— Cicho... bo jeszcze się dopytasz, że cię tu kto weźmie za Moskiewkę, rzekł Kiliński. Sądzisz, mościa panno, nie zabijaj.
— Niech sędziowie sądzą nie wy... i niech kat nie wy zabija! dodała Juta...
— Dobrze, dobrze — rozśmiał się Kiliński, ale czasem lud, mościa panno, musi być i sędzią i katem... nie ma na to rady... trzeba przykładu...
W téj chwili Jutę i mnie tłum odbił od Kilińskiego. Na beczce pod ratuszem stanął młody człowiek, blondyn... i głosem ochrypłym począł wołać o sprawiedliwość i karę na złoczyńców... Słuchano go z natężeniem, niekiedy tylko przerywając mu okrzykami, a mowa jego tłum z nowa tak rozgorączkowała, iż dobijać się zaczął do ratusza...
Na ganek z kilką słowy uspakajającemi wyszedł Zakrzewski, ukochany od ludu — ale cichą jego mowę zahuczały krzyki. Popchnięto Kilińskiego, który wcale wymownym nie był, lecz słowo z ust jego wprost szło, zrozumiałe, dostępne do serc wszystkich...
— Obywatele wolnéj stolicy! zawołał — posłuchajcie mnie — sprawiedliwość będziecie mieli i to w jak najkrótszym czasie, aleście nas wybrali, ufajcież nam, spuśćcie się na nas... a dziś idźcie spokojnie do domów...