Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Warszawa w 1794 r.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   46   —

wiem, możeby był z podwórca się bronił — lecz tuż w białym habicie, z twarzą rozognioną, schwycił go za rękę stojący braciszek.
— Na miłość Boga! na wieżę! na wieżę za mną! na wieżę!
Sam skoczył przodem pochwyciwszy karabin, Urbanowski téż, żołnierze ilu ich było...
Chorąży znalazłszy się na drugiém piętrze i opatrzywszy okna, w mgnieniu oka strzelców rozstawił.
— Ognia! rzekł, — ale tylko do artylerzystów co przy działach!
Strzelcy byli, co do jaskółek mogli w lot kulami palić, jak wzięli na cel... posypali się artylerzyści. Kule padały jakby z nieba i odpowiedzieć na nie sposobu nie było... Popłoch się stał w szeregach wielki.
Sypniewski skorzystawszy z tego, pod ogniem nieprzyjaciela rzucił się na bramę pałacu Branickiego ze swemi strzelcami i tu z za murów téż jął razić w odkrytém miejscu stojących żołnierzy Miłasiewicza. Szło to tak szczęśliwie, że duch wstąpił w nas, uporządkowaliśmy się jak należy, jedno działo ustawiono w rogu ulicy ś. Krzyzkiéj, drugie zaprowadzono na Sułkowskie...
Przy pierwszém z tych dział obsługa była jeszcze jakakolwiek, bo kapitan Mycielski wcześnie artylerzystów pozbierał, ale na Sułkowskiém można powiedzieć, że Pan Bóg strzelał nie ludzie... Było około działa dwóch doboszów, którzy tyle tylko, że kiedyś widzieli, jak strzelano i nabijano, i że czterech chłopców wyrostków po lat czternaście pod komendą doboszów, amatorów z pozakasywanemi rękawami, jeden od szewca, drugi od stolarza, inny od ślusarza. Ci wśród ognia, kul.. trupów śmiejąc się i wykrzykując, choć jeden z nich padł, heroicznie się popisywali, aż dusza rosła.
Mnie, choć kule świstały koło uszów a jedna ładownicy pas przecięła, dotąd się nic nie stało. Z razu przyznam się, pierwszy w życiu wytrzymując ogień, po kartaczowym wystrzale poczułem rozróz w kościach; ale gdy się walka zawzięła na dobre, wszelka myśl o sobie, o niebezpieczeństwie pierzchnęła... gorączka