Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Warszawa w 1794 r.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   149   —

Wróciwszy zająłem się poleconym mi obowiązkiem... Kiliński pomagał mi radą i czynem... Nie można zaprzeczyć, że mieszczaństwo i rzemieślnicy szli bardzo ochotnie... Pierwszych dni zaraz... wśród ludzi poznałem narzeczonego Juty... pana Michała. Musiał i on przypomnieć sobie twarz moją, gdyż się przybliżył do mnie dla przywitania... Nie wiedział tak dalece co mówić... ja nie śmiałem pytać go o nic... Kiliński, który był temu przytomnym, zaśmiał się zbliżając do niego.
— A kiedyż weselisko? zapytał — bo jużci nie teraz, kiedy koło okopów stać trzeba... byłoby, ożeniwszy się, jeszcze markotniéj.
— Gdzie jeszcze do wesela — odparł Michał... a żałoba... Ruszył ramionami.
Jakoś mi się lżéj zrobiło.
— Pan porucznik nie wiesz może, dodał chętnie podżartowujący pułkownik, że to jest narzeczony panny Juty Wawerskiéj, dobréj pańskiéj znajoméj... przez którą naówczas chodziły papiery do mnie, gdy ich żadna żywa dusza nosić się nie ważyła... piękna, śmiała i do rzeczy panienka.
Michał się zarumienił i oczy spuścił.
— Będziesz miał, da Bóg, taką żonę, któréj ci wielu pozazdrości — mówił stary... trzeba się tylko na okopach popisać, byś jéj był wart...
— To się rozumie — odezwał się Michał ponuro...
Na tém rozmowa się skończyła... i pan Michał nam znikł...
Dnia 12 października, na zawsze mi pamiętnego... wstałem był ledwie i zbierałem się zejść do Mańkiewicza... gdy mnie chłopak jego zadyszany, bez pamięci przybiegł wołać co prędzéj.
— Co się stało? — spytałem go — co ci jest?
— A! panie! jakieś wielkie nieszczęście — ja nic nie wiem... oboje państwo płaczą i ręce łamią.
Zbiegłem piorunem na dół. Tu w istocie zastałem starych we łzach i trwodze... Nie mogli mówić z razu...
— Wszystko stracone! odezwał się w końcu Mań-